niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 2

 
http://www.youtube.com/watch?v=obzPPeHgHRQ&list=PLlqVLYX4nLuqT7Ka8fInZoYhkdT91uqDY
(Polecam do słuchania w trakcie czytania ;))



   Atmosfera w przedziale po pewnym czasie z powrotem się ustabilizowała i znów rozmawialiśmy w miarę normalnie.  Zdawałoby się, że zaczęliśmy specjalnie unikać tematów potencjalnie smutnych i przygnębiających, byleby tylko podtrzymać mój dobry humor, co nie bardzo mi się podobało. Nienawidzę, jak ludzie zaczynają mi współczuć. Wtedy, zamiast poczuć się lepiej, czuję się jeszcze gorzej, niczym ofiara losu.
   No dobra, mam matkę potwora, jestem półsierotą i ni z gruszki, ni z pietruszki zostałem wysłany do Hogwartu, który teoretycznie rzecz biorąc powinien istnieć tylko w wyobraźni
J. K. Rowling, ale to nie znaczy, że wszyscy powinni pochylać nade mną główki i mówić jak bardzo jest im przykro z powodu moich krzywd!
   Siedziałem tak naburmuszony, nie odzywając sie do nikogo przez conajmniej 10 minut, kiedy do przedziału wpadł zaaferowany osiemnastolatek, krzycząc coś o tym, że dojeżdżamy. Na pierwszy rzut oka było widać, że to jeden z tych gości w płaszczo-pelerynach, którzy zaganiali nas do pociągu na stacji. Gościu był chyba prefektem, choć nie miałem zupełnej pewności, mimo iż na to by wskazywała naszywka z literką "P" i jego zachowanie. Serię o młodym czarodzieju czytałem co najmniej kilka lat temu i to niezbyt uważnie (Kto by się wtedy spodziewał, że wiedza w niej zawarta będzie mi kiedyś potrzebna? Nie wspominając juz o tym, że absolutnie prawdziwa...), więc nie wszystko dokładnie pamiętałem.
   Dorian poklepał mnie po ramieniu, zwracając tym samym na siebie moją uwagę, i zapytał, czy mam teraz zamiar przebrać się w szkolne szaty. Gorzej, że nie do końca wiedziałem o co mu chodzi. Jeszcze raz przeskanowałem w mózgu całą moja wiedzę na temat H.P.
Miałem nadzieję, że matka mnie odpowiednio wyposażyła, bo inaczej znowu zrobię z siebie idiotę i będę latać po szkole w nieprzepisowym stroju. Że też nie pomyślałem o tym wcześniej.
   Stanąłem na swoim fotelu (Czy ja nigdy nie urosnę?!) i zdjąłem z półki torbę, którą mi macierz łaskawie wręczyła na chwilę przed moją nie do końca spodziewaną deportacją. Na wierzchu leżała kosmetyczka i różdżka w drewnianym pudełku. Rodzicielka już wcześniej mnie zaznajomiła ze wszystkim, co powinienem wiedzieć o tym kawałku drewna (14.5 cala, Winorośl, włókno z serca smoka, giętka) w trakcie swojego totalnie niezrozumiałego i niezwykle zawiłego wykładu. Wyjąłem ją i położyłem obok siebie. Pogrzebałem troszkę głębiej w torbie i znalazłem płaszcz podobny do tego, który miał tamten (chyba) prefekt sprzed kilku minut. Były tam jeszcze jakieś książki, różne niezidentyfikowane przedmioty i list, ale na razie nie za bardzo mnie obchodziły.
   Założyłem płaszcz i wtedy pociąg sie zatrzymał.

***

   Podróż ze stacji do zamku pamiętam jak przez mgłę. Jedyną rzeczą, która się się wybijała we wspomnieniach, były dziwne, czarne konie, które ciągnęły powozy. Później dowiedziałem się, że to testrale, jednak wtedy jakoś nie obchodziło mnie czym są. Jedynym, co mnie wtedy interesowało, był fakt, iż nikt oprócz mnie ich nie widział. Była to kolejna rzecz, która wskazywała na to, że zwariowałem. Jakbym nie wiedział o tym od dawna.
   Kiedy wreszcie stanąłem w tej osławionej Wielkiej Sali (Tia... to jedna z niewielu rzeczy, które pamiętam z lektury H.P.), nie potrafiłem uwierzyć własnym oczom. Wyglądała dużo piękniej i bardziej niesamowicie, niż sobie wyobrażałem (A musicie wiedzieć, że wyobraźnię to ja mam niczego sobie). Jakoś na żywo latające świeczki, sufit pokryty gwiazdami (kiedy zrobiło się tak późno?) i... no to wszystko, wyglądało bardziej magicznie. W tym momencie niemal zupełnie uwierzyłem, że to nie jest tylko wytwór mojego rozszalałego umysłu, że NAPRAWDĘ  jestem czarodziejem.
   Wszyscy uczniowie, ten ogromny nastoletni tłum, zatrzymali się nagle w miejscu. Przy którym stole usiąść? Przecież żadne z nas nie zostało jeszcze przydzielone do któregokolwiek domu, nawet prefekci. Wzrok wszystkich skierował się na mocną starszą kobietę, najzapewniej dyrektorkę tego przybytku.
- Witam Was wszystkich, nowych uczniów naszej szkoły. Jak wiecie, przez ostatnie lata Hogwart był nieczynny, a było to spowodowane wojną i zniszczeniami, które sprowadziła.
Teraz musimy zacząć wszystko od nowa. Nazywam się Minerwa McGonagall i jestem dyrektorką Szkoły magii i czarodziejstwa Hogwart i zrobię wszystko, byście opuścili tą placówkę, będąc doskonale przygotowanymi do dorosłego życia, bez względu na to ile mieliście lat, rozpoczynając naukę magii. - Przerwała na chwilę i spojrzała po twarzach starszych uczniów. - Teraz pora na tiarę przydziału.
   - Ja pewnikiem będę w Slytherinie. - Szepnął mi niespodziewanie do ucha Dorian, a mnie przeszły dreszcze.
- Nie rób tak. - fuknąłem na niego. - Ja tam w sumie nie wiem, gdzie będę. Mówiłem ci przecież.
  Jakiś blady profesor co i rusz wykrzykiwał nazwiska alfabetycznie, zaczynając od młodszych uczniów. Stoły powolutku sie zapełniały, a nastoletnia chmara nieprzydzielonych topniała w oczach. HUFFLEPUFF, RAVENCLAW, GRYFFINDOR, SLYTHERIN wrzeszczała Tiara, a ja coraz bardziej traciłem pewność siebie. Niby mi to tam zwisało, ale co jeśli...
   - DORIAN BLACKHOLE! - Krzyknął blady czarodziej i brunet zbliżył się do Tiary. Ta nawet nie do końca dotknęła jego głowy, rozległo się głośne "SLYTHERIN".
   Szczęściarz, trafił tam gdzie chciał. Mrugnął do mnie i poszedł do swojego stołu. Pokazałem mu język i splotłem ręce na piersi. Niech nie myśli sobie, że sie boję, czy coś. Jestem zupełnie spokojny, może z lekka poirytowany tylko..
   Po kilkunastu minutach usłyszałem "MONA VINEGARDEN" i "RAVENCLAW" i już wiedziałem, że jestem następny.
- FREDRICK WHITEHALL!
Przepchnąłem się przed osoby stojące przede mną i skierowałem kroki ku wyświechtanemu kapeluszowi, który leżał sobie na zwykłym, drewnianym stołku. Blady profesor wziął tiarę w dłonie i kiedy usiadłem, wsadził mi ją na łeb. I tak siedziałem chwilę, zanim Tiara zechciała się łaskawie odezwać, czując na sobie wzrok całej Wielkiej Sali.
   - Jesteś bardzo interesującym, młodym czarodziejem... Tylko raz zdarzył mi sie taki problem z przydzieleniemkogoś  do domu, taki jaki mam teraz z Tobą. A ty gdzie chciałbyś być?
"Nie wiem", odpowiedziałem głosowi, który rozbrzmiewał w mojej głowie, "Naprawdę nie wiem".
- Masz zadatki na kogoś wielkiego... nie mam już wątpliwości... - powiedziała jakby do siebie, a na głos wykrzyczała: "SLYTHERIN"!
Odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej będę w domu z kimś, kogo w miarę znam. Z wielkim uśmiechem na twarzy usiadłem obok Doriana przy stole Ślizgonów. Po mnie zawezwany do przydziału został Rafael i ku naszemu zdumieniu, przydzielony do Hufflepuffu.
   - Wiesz, że tamten blady gościu, to Draco Malfoy? - Wyszeptał mi do ucha Dorian.
- Yhm... I co z tego?
- Nie wiesz? Ten gościu był śmierciożercą. Został uniewinniony tylko dzięki  wsparciu Ministra. Podobno są ze sobą teraz bardzo blisko. - Uśmiechnął sie łobuzersko. - Teraz jest nauczycielem eliksirów i opiekunem naszego domu.
   Jeszcze raz spojrzałem na bladego blondyna. Był szczupły i niewiele wyższy ode mnie, nie wyglądał na więcej, niż dwadzieścia kilka lat.
- To... fajnie?
   W tym momencie przydział się skończył, Dyrektorka powiedziała jeszcze kilka słów i na stołach pojawiła się niesamowita ilość jedzenia. Puddingi, zupy, indyk, kaczka, kurczak, tłuczone ziemniaki, sałatki, surówki, ryż... Wszystko, czego dusza zapragnie! Wziąłem na talerz trochę kaczki w sosie malinowym i wypiłem coś, co zidentyfikowałem jako przerażająco słodki sok dyniowy. Co jak co, ale żarcie mieli fantastyczne.
   - Spodziewałeś się, że Rafcio zostani Puchonem? - zapytałem bruneta, zajadającego z wielkim smakiem ogromny kawał ciasta czekoladowego z wiśniami.
- yhm... w gruncie rzeczy... to Rafek ma... złote serce. - Odpowiedział mi między kęsami. Ja nie rozumiem jak on może jeść tak kaloryczne rzeczy i być tak przeraźliwie chudym. Odłożył widelec i spojrzał mi w oczy. - Jest lojalnym przyjacielem, chociaż nie grzeszy gadatliwością.
 - A Mona? Nie wyglądała na jakąś superinteligentną... - Wyraziłem wątpliwość co do słuszności przydziału. No bo w sumie, ja chyba też nie bardzo pasowałem do Slyherinu, a co dopiero tamta tapeciara w Ravenclawie?
- Nie bluźnij! Mona jest geniuszem, serio.  Nie ma żadnych wątpliwości, ona jest prawdziwą Krukonką. Może wygląda jak jakaś głupawa blondynka, ale wie dużo więcej niż my razem wzięci.
- Niezłych masz przyjaciół...
- No... są zajebiści, nie? Znam ich od małego. - uśmiechnął się i poprawił kucyk. Miał włosy nawet dłuższe niż Mona, tego samego koloru co jego oczy. Ta wszechobecna czerń kontrastowała u niego z mlecznobiałą cerą, której nieco mu zazdrościłem. Ja niby też miałem jasną skórę, ale miałem okropną skłonność do krwistoczerwonych rumieńców. Wkurzające.
   Jakoś nie byłem zbyt głodny, więc nie zjadłem nic więcej. Czekałem już tylko aż uczta się skończy i Profesor Malfoy pokaże nam gdzie jest nasze dormitorium.

***
cdn
 
Tym razem rozdział trochę krótszy, Ale chyba nie jest tak źle, c'nie? Proszę o komentarze :)

z poważaniem, Autorka
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz